Pierwszy rowerowy rajd
17-30 lipca 1999
17-30 lipca 1999
Zadziwienie
Wszystko zaczęło się od pewnego wykładu
dr Mirosława Hoffmanna jesienią 1998 roku podczas jednej z niedziel
w Muzeum Warmii i Mazur – na temat miejsc kultu i wierzeń religijnych
Prusów. Grupa kilku osób, które przysłuchiwały się prelekcji wpadła
na pomysł, że może warto by odnaleźć te miejsca w terenie, zobaczyć –
jak wyglądają, doświadczyć ich magii i tajemnicy.
Potem były piesze wędrówki w okolice
Olsztyna, Cerkiewnika, Dylewa w poszukiwaniu grodzisk i ofiarnych
kamieni. Wszystko oczywiście amatorsko, na podstawie ogólnodostępnych
map i lektur. Coraz bardziej fascynujące, nie wszystko daje się odnaleźć
w terenie, dostępne materiały są mało, albo zupełnie niedokładne. Głód.
Pierwsza profesjonalna książka na temat historii zamierzchłego ludu –
Dzieje Prusów Łucji Okulicz-Kozaryn. Wiemy coraz więcej na temat jak
i dlaczego, coraz więcej też chcemy wiedzieć na temat: gdzie – gdzie
żyli, ukrywali się bronili, spełniali swoje obrzędy religijne, gdzie
składali swoje kości. Rośnie zadziwienie nad tą wymarłą kulturą,
zagonionym ludem; z zadziwieniem rośnie sympatia, ta – jak wiadomo –
jest źródłem przyjaźni.
Wcale nie są tacy nie znani
Jak na lud, który nie pozostawił
po sobie pisma – całkiem sporo możemy się dowiedzieć o Prusach i ich
kulturze. Choć źródła pisane dadzą się zapewne policzyć na palcach obu
rąk to przecież ogromna ilość informacji tkwi w ziemi – ukryta
przed nieprzyjaznym niegdyś światem. Źródła pisane mówią o nich
wcześniej niż o plemionach tworzących w IX wieku państwo Polan. Znał ich
Tacyt w I wieku po Chr.; o ludach zamieszkujących południowe wybrzeże
Bałtyku pisał jeszcze wcześniej Ksenofont z Lapsakos w II wieku prz.
Chr.; później zaś – w IV w. po Chr. – Pliniusz. Rodzi się pragnienie
poznania tego coraz bardziej fascynującego ludu – w zasadzie ludów – bo
tak wypada oddać specyficzną organizację Prusów.
Nie nazywali siebie Prusami
Wiadomo już, że ludy zamieszkujące
południowo-wschodnie wybrzeże Bałtyku nie nazywały siebie Prusami. Jak
pisze Ł. Okulicz-Kozaryn: w kontaktach z obcymi podawali swe imię
wywiedzione od nazwy ziemi, z której pochodzili. Nie było więc Prusów,
byli: Natangowie, Sambowie lub Sambijczycy, Gall Anonim zapisał w swojej
kronice, że niektórzy Prusowie nazywali siebie Sasami, Kadłubek pisze
o Poleksianach i Getach. Jedno z najstarszych spotykanych w źródłach
określeń ludów zamieszkujących tereny miedzy dolną Wisłą a Niemnem
nazywa Prusów Estami. W Germanii historyka rzymskiego Tacyta (55 –120 r.
po Chr.) znajdujemy informację o gminach aestiorum gentes (plemion
estyjskich) mających swe siedziby na wybrzeżu Morza Swebskiego
(Bałtyku). Terminem Aestii posłuzył się również anglosaski podróżnik
Wulfstan, który płynął z Hedeby do Truso nad jeziorem Drużno. Tenże
Wulfstan zanotował w swoim sprawozdaniu z podróży ciekawą notatke
na temat Estów: Wisła jest wielką rzeką i przez to dzeili Witland (Kraj
Wit) i kraj Słowian. A Witland należy do Estów. Nazwa ta – jak sądzą
historycy – jest także wobec samych zainteresowanych zewnętrzna
i oznacza tyle, co lud mieszkający nad wodą. W X wieku nikt już nie mówi
o Estach czy Aistach, bo i taką wersję można spotkać w źródłach. Przez
całe wczesne średniowiecze łacińskie notatki o ludach zamieszkałych
na wschód od dolnej Wisły mówią o Prusach, zapisując tę nazwę w różnych
formach, m. in. jako Bruzzi, Prussi, Prutheni. Nam wpada jednak w ucho
Aestii (może działa tu autorytet Rzymianina Tacyta). Postanawiamy zatem –
za Tacytem – ruszyć rowerem szlakiem plemion estyjskich:
Aestiorum Gentes
Zamierzamy przejechać dawne ziemie
Pomezanów, Pogezanów, Warmów, Natangów, Bartów, Nadrowów i Galindów.
Granice poszczególnych obszarów są płynne, niektórych nie sposób
dokładnie przeprowadzić; późniejsze – wprowadzone przez Krzyżaków –
niewiele mają wspólnego z naturalnymi podziałami stref wpływów
poszczególnych plemion. Przygotowania do wyprawy zajmują kilka tygodni,
które poświęcamy na czytanie materiałów dotyczących historii ziem, przez
które zamierzamy przejechać, nie tylko tej najstarszej, ale również
tej nowszej, która pozostawiła po sobie niegdyś wspaniałe, a dziś
w większości zrujnowane – pałace pruskich junkrów.
Dr Mirosław Hoffmann, który okazał się
„archeologicznym” ojcem przedsięwzięcia stal się w międzyczasie
po prostu „Mirkiem” i pomaga nam opracować mapę stanowisk, które warto
odszukać i zobaczyć. Na kilkanaście dni, jakie mamy do dyspozycji
dostajemy kilkanaście miejsc do obejrzenia, sporządzenia dokumentacji
fotograficznej i opisu, to grodziska, kurhany, cmentarzyska, osady.
Szukamy też sponsorów dla 10 osobowej grupy przygotowującej się
do wyjazdu (ostatecznie pojedzie tylko 7 osób). W sobotę rano – 17 lipca
– wszystko (prawie wszystko) jest gotowe, ruszamy. Wśród uczestników
wyprawy tylko jedna osoba – Matthias jest historykiem, a i on interesuje
się raczej historią, która pozostawiła po sobie wyraźniejsze ślady, niż
wały ziemne i kurhany. Cała reszta to amatorzy i poszukiwacze przygód.
Nie wiedzą jeszcze, że czeka ich wielogodzinne czasem łażenie po leśnych
ostępach w poszukiwaniu jakiegoś zaginionego grodziska lub kurhanu.
Zastanawiam się – ile wytrzymamy, co fascynującego można znaleźć
w ziemnych wałach i kamiennoziemnych kopcach – bo przecież to jedynie
odnajdziemy w terenie.
Zastanawiam się – czego właściwie
szukamy, czego oczekujemy – przecież nie będzie żadnych skarbów,
spektakularnych odkryć. Jeżeli jednak jedziemy to w imię jakiej idei.
Jesteśmy pokoleniem, które urodziło się i wychowało na tej ziemi,
ale nie jest stąd. Nie rozmawiamy tu ze swoją przeszłością – bo ona nie
jest nasza. Ukryta w ziemi historia ludzi tu niegdyś mieszkających nie
przemawia do nas, bo nie jest historią naszych ojców. Dla ukrytych
w lasach, zapomnianych na łąkach i polach cmentarzy i kurhanów
Estów-Prusów jesteśmy kolejnym pokoleniem najeźdźców, którzy wyparli
z zamków i fortec swoich poprzedników. A zatem: czy szukamy
usprawiedliwienia dla siebie, alibi, czy chcemy im powiedzieć,
że jesteśmy przyjaciółmi, że pamiętamy, chcemy płacić rachunki nie
naszych ojców? Niektórzy z na to reflektują, niektórzy wyruszyli
by przeżyć przygodę, dla Izabeli z Rzeszowa ta wyprawa jest całkiem
egzotyczna. Dla historyka Matthiasa to jest normalne, że jeden lud –
silniejszy o bardziej dynamicznie rozwijającej się kulturze wchłania
w siebie lub „eliminuje” z danego obszaru lud militarnie i kulturowo
słabszy. Może tylko ja jedyny widzę tu niemal metafizyczny problem.
Niezależnie od motywacji ruszamy śladami Estów.
TRASA
Z Olsztyna ruszamy w kierunku zachodnim,
a pierwszym celem jest położony kilkanaście km od Olsztyna Sząbruk,
z zachowanymi w tamtejszym kościele parafialnym wspaniałymi XIV
wiecznymi freskami – jeden z największych zbiorów tak starych malowideł
ściennych w całych Prusach. Rzecz godna obejrzenia ze wszech miar.
Dzięki obecności wśród nas historyka, zaczynamy rozumieć całą niezwykłą
symbolikę wnętrza tego Kościoła. Nic tu nie jest przypadkiem, każda
figura ma swoje uzasadnienie w patronach parafii czy istniejących
dawniej stowarzyszeniach religijnych
Wenecja
Centralnym ośrodkiem historycznej Pomezanii był gród Patzlok utożsamiany
z dzisiejszym Pasłękiem. Wjeżdżamy do wsi Wenecja, położonej
na południowy zachód od Morąga, kilka kilometrów od wsi, w lesie
nad jeziorem Bartążek znajduje się mały grudek strażniczy. Źródła nie
określają jej pochodzenia, być może był to pruski gródek strażniczy,
w którym dwuosobowa załoga strzegła dróg prowadzących w głąb
zamieszkałego terenu; nie wyklucza się jednak krzyżackiego pochodzenia
budowli. Strażnica Wenecka to niewielki kopiec średnicy około 8 10 m.
Wewnątrz wału ziemnego można jeszcze zobaczyć kamienne umocnienia. Teren
wokół strażnicy i sam gródek porośnięty jest młodym lasem. Nikt we wsi
nie słyszał o istnieniu starego szańca nad cyplem jeziora.
W samej Wenecji zachował się zbudowany
na przełomie XVII i XVIII wieku przez barona Burckhardt Trensch von
Butlar-Brandenfels pałac określany jako typ Neudeck. Pierwotne założenie
przebudowano dostawiając II piętro po 1865 roku. Pałac otacza park,
w którym na wyróżnienie zasługuje aleja 250 letnich białych buków.
Obecna bryła pałacu po szeregu przebudowach jest już mało interesująca.
Poza pałacem można w Wenecji podziwiać zabytkową kuźnię.
W drodze do Wenecji jedziemy przez dawne
tereny wielkiej Puszczy Galindzkiej. Przekraczając linię Pasłęki
wjeżdżamy na teren Pomezanii. Być może gród w okolicach wsi Grażymy
(gdzie znajduje się wspaniały zespół pałacowy starego pruskiego rodu von
Groeben) bronił terenów zamieszkałych (Lauksów) Pomezanii
przed najazdami ze strony Galindów – ludu puszczy.
Ponary
Z Wenecji jedziemy przez Kudypy
i Jędrychowo do Morąga, a stąd do Ponar – malowniczo położonej wsi
na północnym brzegu jeziora Narie z pałacem o pierwotnie średniowiecznym
założeniu. Ponary (Panarien – od pruskiego pa = nad) to pierwotnie
posiadłość pruska, zapewne dwór jednego z pruskich notabli. Okolica jest
tu bogata w zabytki archeologiczne.
Ponary to przede wszystkim wspaniale,
malowniczo położone kurhany. Pierwszy – najbardziej reprezentacyjny –
około 0,5 km na północ od wsi, na szczycie wzniesienia; jest to ok.
2-metrowej wysokości owalny kopiec o wymiarach 12×10 m. Górujący
nad okolicą kurhan jest, obok pałacu Groebenów, wizytówką Ponar;
bezpieczeństwa samej nekropolii strzeże wspaniała lipa, której potężny
pień i rozłożyste gałęzie stanowią z jednej strony osłonę (chronią
przed rabunkiem), z drugiej zaś strony dodają całemu miejscu niezwykłego
klimatu. Trzeba tam być o zmierzchu i obserwować całe zjawisko
w świetle czerwono zachodzącego słońca by doświadczyć mistyki tego
miejsca.
Pięć kolejnych kurhanów odkryto w 1928
roku w lesie nieopodal wsi, stanowią one być może część rozleglejszego
cmentarzyska, z którego daje się zidentyfikować jedynie te kilka
nekropoli. Na następne odkrycia trzeba było czekać kolejnych 60 lat,
kiedy to Mirek Hoffmann w 1988 roku zlokalizował około 300 m na północny
wschód od Pałacu, na skraju lasu jeszcze jeden kurhan o średnicy 11 m
i wysokości ok. 1,5 m.
Wart obejrzenia jest również pałac
rodziny von de Groeben, którego obecna bryła jest XVI – wieczna
przebudową wcześniejszego średniowiecznego budynku, z którego zachowały
się dwa pomieszczenia na parterze z krzyżowym sklepieniem. skrzydło
boczne pałacu pochodzi z 1860 roku. Rodzina v. de Groeben rządziła
w Ponarach do 1945 roku. Po wypędzeniu, pałac jak większość tego typu
budowli w Prusach, stał się własnością PGR-u. Teraz ma prywatnego
właściciela; być może zatem odzyska swoją dawną świetność. Z budynków
folwarcznych zachowała się malowniczo położona, choć mocno zdewastowana
kuźnia z 1861 roku.
Stary Dzierzgoń
Drogą przez Złotną, Kalnik (kościół z 1
poł. XIV w.), Chojnik, Sambród, Gumniska Wielkie, Jarmołtowo
(w miejscowym majątku Immanuel Kant pracował jako prywatny nauczyciel –
na budynku szkolnym widnieje tablica dwujęzyczna: polsko-niemiecka,
upamiętniająca ten fakt); Zalewo, Dobrzyki i Przezmark dojeżdżamy
do Starego Dzierzgonia – kolejnego celu naszej wyprawy.
Po drodze zatrzymujemy się na dłużej
w Przezmarku, by obejrzeć ruiny zamku krzyżackiego – siedziby konwentu
komturstwa dzierzgońskiego (od 1414 r.). Przezmark ma swoją interesującą
historię, o której warto dwa zdania opowiedzieć; wieś należy
do najstarszych osad pruskich w dawnej Pomezanii. Na miejscu, gdzie
Krzyżacy zbudowali swój zamek – na półwyspie między dwoma jeziorami:
Mołtawą Wielką i Małą – istniało wcześniej obronne grodzisko pruskie,
a przy nim osada targowa. W dokumencie z 1305 roku spotykamy termin
Prutenicale forum, a w innym rok późniejszym niemieckie określenie
miejsca jak Pruysche Markt – co można chyba tłumaczyć jako Pruski Targ.
Krzyżacy zajęli na dobre Stary Dzierzgoń dopiero po drugim powstaniu
pruskim (1274). Zachował się zapis w Kronice Krzyżackiej o tym jak
rycerze zakonu pod wodzą mistrza krajowego Dytryka von Gateterslebena
wycięli niemal w pień miejscową ludność zapewne broniącą się w twierdzy.
Na miejscu zniszczonego grodu Krzyżacy zbudowali dominującą nad okolicą
warownię. Zamek był zrazu siedzibą szafarza (od 1312 r.) później był
zamkiem prokuratorskim, a od roku 1359 rezydował tu wójt krzyżacki.
Zamek musiał mieć duże znaczenie dla Zakonu ponieważ niemal przez cały
wiek XIV podlegał rozbudowie; na początku XV wieku musiał mieć dość dużą
rangę, skoro Konwent Braci z Dzierzgonia postanowił przenieść tu swoją
siedzibę. W zamku znajdował się również szpital dla rannych
i sparaliżowanych braci zakonu. W 1410 na krótko dostał się w ręce
polskie (po wiktorii grunwaldzkiej), później raz jeszcze Polacy zajęli
go w 1454 roku. W czasie pierwszej wojny szwedzkiej rezydował w nim król
Szwedów – Gustaw Adolf.
Po dawnych mieszkańcach Pruskiego Targu
pozostało cmentarzysko na półwyspie, badane w 1932 roku. Po czasach
krzyżackich została wieża zamkowa, z której rozciąga się wspaniały widok
na okolicę oraz okazałe ruiny zamku nad jeziorem.
Stary Dzierzgoń – Christburg (Stary
Kiszpork) – podobnie jak Przezmark – uchodzi za jedną z najstarszych
miejscowości Pomezanii. Około 2 km na północ od obecnej wsi, w lesie,
w zakolu rzeczki zwanej Młyńską Dzierzgonią znajdujemy rozległe osiedle
obronne. Niezwykle malowniczo położone na wyniosłym brzegu rzeki
grodzisko musiało odgrywać przez wiele wieków strategiczną rolę dla
regionu; badania archeologiczne prowadzone w tym miejscu wskazują,
że było ono kilkakrotnie niszczone i odbudowywane. Do dziś znakomicie
zachowały się kilkustopniowe wały obronne grodu. Rozległy majdan mógł
dać schronienie w razie niebezpieczeństwa kilkuset osobom razem z całym
ich dobytkiem.
W 1249 roku w Starym Dzierzgoniu
Prusowie reprezentujący Pomezanię Warmię i Natangię podpisali pokój
z zakonem, który kończył pierwsze powstanie pruskie (1242-48). Traktat
zawarty dzięki mediacji legata papieskiego Jakuba z Leodium miał
regulować stosunki własnościowe na podbitych ziemiach pruskich,
zobowiązywał Prusów do odbudowy zniszczonych w czasie powstania
kościołów, przyjęcia chrztu, porzucenia obrzędów pogańskich (zwłaszcza
pogrzebowych) i zachowania wierności Zakonowi. Krzyżacy złamali traktat
jeszcze w tym samym roku atakując ziemie Warmii i Natangii.
Warownia w Starym Dzierzgoniu
(Christburg) w czasie powstania pozostawała w rękach powstańców
pruskich. Znaczenie strategiczne tego obszaru było jednak tak duże,
że Krzyżacy wznieśli w dość krótkim czasie w roku 1247 potężną warownię
Neu-Christburg – Dzierzgoń, z której kontrolowali tę część Pomezanii.
Cholinum – Święty Gaj – Bągart – Kwietniewo
Od Christburga – Dzierzgonia jedziemy
na północ, starym szlakiem handlowym w kierunku historycznego
estyjskiego grodu Cholin. Jest to szczególny historyczny obszar,
którego centralne miejsce wyznacza obecnie wieś Święty Gaj
(Heiligenwalde) , a to ze względu na domniemane miejsce śmierci
pierwszego polskiego świętego – biskupa Pragi – Adalbertusa (Wojciecha).
O tym świętym – pierwszym polskim, choć czeskim – trzeba powiedzieć,
że dobrze się przysłużył swoją śmiercią nie tylko rodzącej się w X i XI
wieku polskiej państwowości, ale również polskiej XX – wiecznej
archeologii. Jemu wszak zawdzięczamy realizację programu badań
archeologicznych – „Adalbertus”. Święty Gaj, ze względu na swoje
centralne położenie na tym obszarze oraz gościnny Dom Pielgrzyma
miejscowego sanktuarium Świętego Wojciecha jest znakomitym miejscem
wypadowym w bogatą w stanowiska archeologiczne okolicę.
Wiele wskazuje na to, że tu właśnie –
w okolicy Świętego Gaju – dopełniła się tragiczna w gruncie rzeczy
historia wygnanego z Pragi biskupa. Nasz podziw dla jego heroizmu łączy
się z pytaniem czy rzeczywiście wybrał najlepszy sposób pozyskiwania
współwyznawców, czy powrót do ziemi Estiów – mimo wyraźnego ostrzeżenia –
był rzeczywiście czynem rozsądnym? Sam Święty Gaj – Heiligenwalde
pojawia się w źródłach pisanych dopiero w początkach XIV wieku. Nazwę
można wiązać z estyjskim miejscem kultu. Brak jednak historycznych
źródeł dla potwierdzenia tej tezy, choć wydaje się bardzo prawdopodobna.
Centralnym archeologicznym punktem tego
obszaru jest znany z historycznych przekazów estyjski gród Cholin
(Cholinum), lokalizowany w miejscu dobrze zachowanego grodziska
obronnego znajdującego się w obrębie gruntów pobliskiej wsi Kwietniewo,
na tzw. Szwedzkiej Górze. Gród ten jest tu główną atrakcją
archeologiczną tego rejonu. Położony jest mniej więcej w połowie drogi
między Świętym Gajem a Kwietniewem na skraju obecnego lasu, na wysokim
cyplu między dwoma głębokimi dolinami, którymi niegdyś płynęły
strumienie. Jest to gród obronny o owalnym kształcie i wymiarach ok. 70
na 40 m. Podzielony jest na dwie części głębokim ok. 15 metrowym
przekopem, w którym biegnie szlak handlowy z zachodu (przez pomosty
przerzucone przez dolinę Dzierzgoni) do emporium handlowego Truso
i dalej na Sambię (szlak bursztynowy) oraz w głąb terytorium
estyjskiego. Gród Cholin był objęty programem badań „Adalbertus”
związanym z 1000-leciem męczeńskiej śmierci Św. Wojciecha. Podczas badań
odsłonięto fragmenty głównej wieży strażniczej, która zbudowana została
na sztucznie usypanym wzniesieniu oraz fragment drewnianej konstrukcji
dookolnego wału obronnego.
Skarby
Zawsze rozpalają głowy i serca
wszystkich odkrywców i badaczy. Trochę dziwnie jest wtedy,
gdy interesujące i wartościowe znalezisko trafia się zupełnym laikom –
np. dzieciom, a nie zawodowym badaczom. Ale tak już z odkryciami bywa,
że często są przypadkowe. Tak było ze słynnym skarbem monet arabskich
znalezionych w lasku między wsiami Mokajmy i Sójki. Około 130 fragmentów
srebrnych monet z VIII i IX wieku w glinianym naczyniu odkryły kopiące
piasek dzieci. Było to ponad 100 lat temu – w 1866 roku. Od tego czasu
rejon odkrycia skarbu był już wielokrotnie penetrowany, ale kto wie –
może znowu obsunie się jakaś skarpa odkrywając kryjącą się w ziemi
tajemnicę. W każdym razie warto zobaczyć ten tajemniczy leśny wąwóz.
Do dzisiaj bowiem nie wiadomo, dlaczego ów skarb znalazł się w tym
miejscu.
Pomosty w dolinie Dzierzgoni
O bursztynowym szlaku już wspominałem,
jednym z jego elementów były dwa pomosty handlowe położone w okolicach
wsi Bągart i Święty Gaj przez dolinę Dzierzgoni, która pełniła rolę
rzeki granicznej między Pomorzem a Prusami. Jeden z tych pomostów
(starszy pomost południowy długości ok. 640 m) leżał na wysokości wsi
Mokajmy i Nowiec, drugi miał swój początek we wsi Bągart – na zachodnim
brzegu a kończył się w Świętym Gaju – po stronie estyjskiej. Droga
handlowa prowadziła do Cholina i była zapewne strzeżona przez załogę
grodu. Pomosty odkryto i badano w 1896 i w 1996 roku ramach programu
„Adalbertus”, niestety nie można ich oglądać. Można odnaleźć jednak
miejsca, gdzie oba pomosty miały swoje krańce. Początek pomostu
południowego łatwo odkryć dzięki zachowanej do dziś współczesnej mu
drodze dojazdowej, która pełni obecnie rolę drogi gospodarczej, czas
wrył ją głęboko w podłoże wysokiego tarasu, przez który biegnie. Pomost
północny (tzw. II pomost Bągart – Św. Gaj) ma swój zachodni kraniec
we wsi Bągart ok. 140 m. na płn.-wschód od gospodarstwa Józefa Mazurka,
kraniec wschodni zaś znajduje się na południe od dzisiejszej wsi Święty
Gaj. Pomost północny jest trudniejszy do odnalezienia w terenie, ale nie
jest to niemożliwe.
Truso
O tym miejscu pisano wiele i w wielu
miejscach, warto jednak zawsze odwiedzić Muzeum Miasta Elbląga, gdzie
przy determinacji i odrobinie szczęścia można porozmawiać z odkrywcą
Truso – panem Markiem Jagodzińskim, który zarazem jest wiceprezesem
Stowarzyszenia Miłośników Osady Truso. Warto posłuchać opowieści
o odkryciu i pierwszym etapie badań archeologicznych osady oraz idei
zbudowania repliki osady – parku archeologiczno–krajobrazowego Truso.
Samo miejsce po osadzie nie jest specjalnie atrakcyjne, jest to po
prostu łąka w okolicy wsi Janów Pomorski. Ponieważ wkrótce ruszają tam
kolejne badania archeologiczne nie warto przeszkadzać archeologom.
Weklice
Z Elbląga, gdzie zapoznaliśmy się
z historią Truso – tą dawną i tą zupełnie współczesną ruszamy przez
Przezmark do wsi Weklice – kolejnego „zagłębia archeologicznego”.
W najbliższej okolicy wsi znajduje się pięć stwierdzonych grodów
obronnych i dwa prawdopodobne. Około 1,5 km na północny zachód od wsi
znajduje się gród o rozbudowanym systemie obronnym. Cała fortyfikacja
składa się z trzech członów. Gród dobrze się zachował i ma niezwykle
atrakcyjne położenie. Podczas badań archeologicznych w 1925 roku odkryto
tu resztki spalonej konstrukcji wału i fragmenty domostw. Kres
obronnego grodu był zatem zapewne tragiczny dla jego mieszkańców
i obrońców.
Nieco bliżej wsi – ok. 950 m. na północ
leży kolejne grodzisko, założone na wysokim naturalnym wzniesieniu,
z trzech stron otoczonym głębokimi wąwozami. Podczas badań
wykopaliskowych odkryto to fragment spalonej konstrukcji wieży bramnej.
Inne grodzisko położone bezpośrednio
na północ od zabudowań wsi, rozciąga się stąd wspaniały widok na krawędź
i podnóże Wysoczyzny Elbląskiej.
Taka ilość grodów obronnych świadczy
o szczególnym charakterze tego obszaru i zagęszczeniu osadnictwa na tym
terenie. Niewątpliwie istnienie emporium handlowego Truso nad jeziorem
Drużno odegrało tu znaczącą rolę. Zwiedzanie okolic wsi Weklice wymaga
poświęcenia około 2 dni, i oczywiście pieszych wypraw. Wspaniałe
krajobrazy Wysoczyzny Elbląskiej i spotkanie z historią zapomnianego
ludu wynagrodzą z pewnością wysiłek jaki trzeba włożyć w poszukiwania
poszczególnych stanowisk.
Piórkowo – rezerwat archeologiczny
Z Weklic mamy do wyboru kilka dróg
(w zależności od preferencji) by dotrzeć do leśniczówki Książki koło wsi
Dębiny nad jeziorem Pierzchalskim – sztucznym zbiornikiem wodnym
powstałym wskutek spiętrzenia rzeki Pasłęki. Od leśniczówki jedziemy
czerwonym szlakiem pieszym (piękna trasa nad jeziorem – przy
sprzyjających warunkach można zobaczyć bobra), który tu prowadzi drogą
gruntową do jedynego w naszym regionie rezerwatu archeologicznego.
W XIX wieku znaleziono w lesie
na południowo-zachodnim brzegu jeziora cmentarzysko kurhanowe, na którym
doliczono się co najmniej 26 kurhanów. Większość z nich posiadała
ziemne nasypy otoczone u podstaw kamiennymi kręgami lub kilkurzędowymi
wieńcami. Popielnice z pochówkami były ustawiane najczęściej
na prostokątnym bruku orientowanym na linii północny zachód – południowy
wschód. Odkryto tu również kilka pochówków w skrzyniach kamiennych.
Na szczególną uwagę zasługuje kurhan
oznaczony nr VIII. Jego centralną część stanowiła kilkuwarstwowa owalna
obstawa, w której znaleziono pochówek bezpopielnicowy. Obstawa była
połączona z kręgiem kurhanu siedmioma rzędami kamieni usytuowanymi
promieniście. Sześć z tych promieni ułożono z 10–11 kamieni.
W rezerwacie można obejrzeć kilkanaście
przebadanych kurhanów zrekonstruowanych po badaniach archeologicznych.
Kurhany pochodzą z pierwszego tysiąclecia przed Chr. Estiowie należący
do rodziny ludów bałtyjskich przybyli na te tereny w połowie
I tysiąclecia przed. Chr. prawdopodobnie z tzw. leśnej strefy Europy –
z dorzecza Dniepru. Pochówki kurhanowe są elementem charakterystycznym
kultury ludów bałtyjskich, w odróżnieniu od płaskich cmentarzysk
dotychczasowych mieszkańców tych terenów.
Z moich obserwacji terenu nekropoli
wynika, że nie wszystko jeszcze tu odkryto, a ziemia kryje tu może
jeszcze nie jedną niespodziankę. Nekropola nad jez. Pierzchalskim jest
niewątpliwie jednym z niezwykłych miejsc, ma swoje tajemnice i dotąd
nierozwiązane pytania. Bezpośrednio na północny wschód od cmentarzyska
dr Adam Waluś odkrył w zakolu Pasłęki osiedle prawdopodobnie z I połowy
I tysiąclecia przed Chr.
Chwalęcin – Orneta – Krosno – ku nowszej historii
Spotkanie z zamierzchłą przeszłością
w Piórkowie kończy drugi etap naszej wyprawy. Jeszcze tego samego dnia
postanawiamy dotrzeć do Krosna – drugiego, co do wielkości po Świętej
Lipce – ale nie ustępującego jej pięknem barokowej architektury –
sanktuarium Maryjnego.
Jedziemy trasą, wzdłuż której mamy
szereg interesujących stanowisk archeologicznych, niestety czas jaki nam
pozostał nie pozwala na ich odszukiwanie w terenie. Z rezerwatu
nad jeziorem Pierzchalskim przebijamy się przez całkowicie niedrożny dla
rowerzystów czerwony szlak pieszy do drogi z Chruściela do Dąbrowy,
przy moście w Trąbkach jest dogodne miejsce na odpoczynek i kąpiel
w jeziorze. Z Dąbrowy jeszcze asfaltem do Płoskinii. Dalej polnymi
drogami przez Giedyle, Robuzy do wsi Łozy; stamtąd do wsi Stygajny,
za którą rzeka Wałsza wpada do Pasłęki. Na mapie, którą się posługujemy
zaznaczono most na Wałszy u samego jej ujścia do Pasłęki, na drodze
do Osetnika. Już we wsi dowiedzieliśmy się, że mostu nie ma od lat,
ale jest bród i możemy spróbować przeprawy. W innym przypadku trzeba
nadłożyć kilkanaście kilometrów. Przepraw nie było w planie wyprawy,
ale próbujemy. Bród w najgłębszym miejscu sięga pasa, zejście co prawda
mało dogodne, ale rowery pozbawione sakw nie są ciężkie. po pół godziny
jedziemy już drogą do Osetnika (grodzisko) stamtąd do Chwalęcina, gdzie
mamy – wart zobaczenia – zapomniany zespół odpustowy z 1820 roku p.w.
Podwyższenia Krzyża Świętego. Obecny kościół powstał na miejscu
wcześniejszych (XVI i XVII w.) kaplic, w których przechowywano słynący
łaskami „czarny krucyfiks”. kościół wzniesiono ok. 1715 r. jako
konstrukcję halową. Otoczenie świątyni z lat 1820-1836 nawiązuje swoją
architekturą do zespołu architektonicznego Świętej Lipki.
Neoklasycystyczna fasada kościoła pochodzi z 1830 roku. Wnętrze zdobi
pozorne sklepienie krzyżowe z lunetami, pokryte późnorenesansową
polichromią z 14 scenami Legendy Krzyża Świętego. W ołtarzu głównym
„czarny krucyfiks”, którego pochodzenie datuje się na rok ok. 1400 r.
Podobno żołnierze wyzwolicielskiej Armii
Czerwonej trenowali celność oka na figurach zdobiących fasadę Kościoła;
do dzisiaj można zobaczyć figury z poodstrzelanymi głowami i rękami;
ślady po kulach karabinu zostały również na murze – widać nie każde
„krasnoarmijne” oko było sprawne.
W niewielkim lesie przed Chwalęcinem
zachowało się grodzisko, którego niestety ze względu na późną porę nie
możemy już zobaczyć. Z Chwalęcina przez Augustyny, Lejławki i Krzykały
wjeżdżamy do Ornety; o zachodzie słońca Ornecki kościół – drugi
po katedrze we Fromborku – jeśli chodzi o piękno architektury prezentuje
się znakomicie. Mimo późnego sobotniego wieczoru można jeszcze zrobić
zakupy. Po odpoczynku w cieniu XIV wiecznego ratusza ruszamy
do oddalonego stąd o 3 km Krosna. Lądujemy na miejscu tuż przed zachodem
słońca i znajdujemy gościnę u miejscowego proboszcza; Noc schodzi nam
na opowiadaniach o dziejach miejsca, tych najstarszych, ale również tych
nowszych – przedwojennych i powojennych, kiedy to w klasztornych
budynkach zainstalowały się Hufce Pracy, a potem PGR – dewastując całą
zabytkową materię sanktuarium.
Kult maryjny datujący się od końca XVI
stulecia wiąże się w Krośnie ze znalezieniem w rzece figurki Matki Bożej
słynącej łaskami. Na powstanie sanktuarium p.w. Nawiedzenia N.M.P.
niemały wpływ miał przykład Świętej Lipki. O ile Święta Lipka należała
do Jezuitów, sanktuarium w Krośnie zostało ufundowane pod warunkiem,
że zawsze będzie należało do duchowieństwa diecezjalnego. Inspiratorem
budowy sanktuarium był ksiądz Kacper Simons z Ornety. Pierwsza drewniana
kaplica powstała już w 1593 r. Obecny barokowy kościół, pochodzi z lat
1715 – 1720. Fasadę dokończono w 1760 roku. Pokryta została rokokowymi
sztukateriami ze sceną Nawiedzenia MNP. W latach 1722 – 1727 zbudowano
dom księży emerytów, oraz czworobok krużganków z kaplicami. Wnętrze
kościoła zdobi pięć ołtarzy, piękne organy oraz liczne obrazy.
W niedzielne popołudnie ruszamy
w kierunku Plut, dalej do Kandyt i Wormii, gdzie mamy do odnalezienia
ukryte w lesie kolejne grodzisko. Deszcz poważnie utrudnia poszukiwania,
ale znakomicie zachowany kopiec na skraju obecnego lasu wynagradza trud
poszukiwań. Jesteśmy już w granicach historycznej Natangii. Z tego
estyjskiego plemienia wywodzi się jeden z nielicznych znanych nam
bohaterów pruskich, którego imię znamy z zapisów historycznych – Henryk
Monte, z rodu Montemidów, który był wodzem Natangów w II powstaniu
Pruskim (1260). O tym Henryku Monte warto dwa zdania powiedzieć. Oddany
Krzyżakom jako dziecko, zapewne jako rękojmia posłuszeństwa jego
rodziny, został wywieziony do Niemiec uzyskał tam wszechstronne
wykształcenie – znał podobno łacinę i niemiecki. Wrócił do Prus jako
rycerz zakonu. Po wybuchu powstania porzucił chrześcijaństwo
i przyłączył się do powstańców zostając ich wodzem. Krzyżacki kronikarz
Dosburg pisał o nim, że jego wiarołomstwo przekraczało wszelkie granice.
Znając dobrze rycerzy zakonnych podejmował z nimi pertraktacje,
namawiał do zdrady, pojmanych do niewoli skazywał na śmierć nie
szczędząc im przy tym nauk w ich ojczystym języku, w których odwoływał
się do treści chrześcijaństwa – ukazując im niegodziwość ich działań.
Krzyżacy nie mogąc pokonać Natangów pod wodzą Monte, ściągnęli go
w zasadzkę i powiesili publicznie przebiwszy sztyletem. Po śmierci wodza
Natangowie stracili ducha walki i Krzyżacy przystąpili do stopniowej
pacyfikacji ziem natangijskich.
Wola, Głamsławki
Jedziemy podziwiając uroki krajobrazowe
wzniesień Górowskich. Z Kandyt przez Kamińsk jedziemy w kierunku Nowej
Wsi Iławeckiej zostawiając po prawej stronie Górowo. Wjeżdżamy
w największy w tym rejonie kompleks leśny – tyle zostało z dawnej
puszczy. Bardzo dobra droga gruntowa prowadzi nas do Solna, a stamtąd
do Woli, gdzie podziwiamy wspaniale położone na otwartym terenie
grodzisko. Stąd jedziemy w kierunku Bezled, by dotrzeć do Głomna, tu
na wzgórzu na wschód od wsi znajdujemy odkryty dopiero w 1987 roku przez
M. Hoffmanna kurhan położony na terenie zniszczonego obecnie
ewangelickiego cmentarza. Niedaleko stąd już do drugiej wielkiej
nekropoli kurhanowej na naszej trasie – Głamsławek. Tu w lesie ok. 1 km
na północny wschód od nieistniejącej już wsi odkryto w 1927 i 1935 roku
14 kurhanów. Dziesięć z nich udało się ustalić M. Hoffmannowi podczas
badań w 1988 i 93 roku. Odnalazł on również nie zasypaną skrzynię
kamienną. Cmentarzysko jest bardzo trudne do odnalezienia, dobrze,
że mieszkańcy pobliskich Lejd pamiętają archeologów. Tu w odróżnieniu
od Piórkowa znajdujemy zasypane kurhany, czyli w takim stanie, w jakim
pozostawili je ich pierwsi budowniczowie. Wiadomość że z 14 znanych
kurhanów znaleziono dotąd 10 mobilizuje członków wyprawy i budzi w nich
odkrywczy zapał dość skutecznie jednak gaszony przez roje komarów,
w które miejscowe lasy obfitują o wiele bardziej niż w stanowiska
archeologiczne.
W pobliskich Bezledach jest również
malowniczo położone grodzisko, czas nas jednak goni i jego oglądanie
zostawiamy sobie na lepsze czasy.
Osiedla nawodne z wczesnej epoki żelaza
Naszym kolejnym celem jest wieś Mołtajny
– na północ od komturskiego zamku w Barcianach. Zanim tam dotrzemy
obejrzymy jeszcze po drodze grodzisko w Sępopolu i strażnicę w Garbnie –
oba stanowiska malowniczo położone jedno na wyniosłej skarpie Łyny,
drugie wśród pól.
Osiedle na jeziorze Arklickim położone
jest około 70 m. od północno wschodniego brzegu jeziora; prowadził
do niego pomost długości prawie 100 m i szerokości 2 m w kierunku
wschodnim. Na miejscu dawnego osiedla zbudowanego na rusztowej
platformie uformowanej z czterech warstw naprzemianlegle ułożonych
belek. Badania archeologiczne prowadzone w latach 1986-1992 wykazały,
że osiedle miało wymiary 20 na 22 m. na tej powierzchni znalazły miejsce
nie tylko domostwa, ale również obiekty gospodarcze: pomieszczenia dla
zwierząt (podczas badań odkryto skupiska odchodów owczych lub kozich)
oraz miejsca wyrobu ozdób (znaleziono również kilkadziesiąt form
odlewniczych). Wyspa była otoczona palisadą lub falochronem. Dzięki
znakomitym właściwościom konserwatorskim mułu i osadów na tego typu
stanowiskach zachowują się nawet obiekty drewniane i organiczne.
Z Mołtajn docieramy do Barcian
ze wspaniałym gotyckim zamkiem komturskim (zabytek klasy 0) służącym
dziś – o dziwo jak niegdyś prusakom – za magazyn zbożowy.
Na trasie naszej wyprawy mamy jeszcze
jedno osiedle nawodne – w Pieczarkach nad jeziorem Dgał Wielki. Jedziemy
zatem z Barcian do Srokowo, stamtąd do Sztynortu (witamy Krainę
Wielkich Jezior Mazurskich), a dalej przez Harsz do Pieczarek, gdzie
widocznym w terenie śladem osiedla jest wysepka w północnej części
jeziora.
Z Pieczarek jedziemy do Giżycka,
by zobaczyć twierdzę Boyen. Z twierdzy ruszamy na zachód w kierunku wsi
Orło, gdzie szukamy dwóch kolejnych grodzisk, a dalej do Wyszemborka –
przez Ryn, Krzyżany i Słabowo. 14 dnia wyprawy osiągamy nasz cel – obóz
archeologiczny Uniwersytetu Warszawskiego w Wyszemborku – Szestnie.
Mieliśmy szczery zamiar wziąć udział w pracach wykopaliskowych razem
ze studentami I i II roku archeologii, ale niestety nie starcza nam sił
i czasu. Podziwiamy jedynie najświeższe znaleziska – wspaniałe ozdoby
z brązu, dochodząc zarazem do konkluzji, że kobiety wszystkich czasów są
do siebie podobne. Wieczorne ognisko przy piwie, opowiadaniach
i śpiewie kończy I Rowerowy Rajd Aestiorum Gentes”. Żegnamy się
z archeologiczną przygodą, ale w głowie już mamy jesienne wycieczki
pod nasz rodzimy Olsztyn, wszak tyle tu ciekawych miejsc do obejrzenia.
Na szlaku Estów spotkamy się zapewne za rok.